Właśnie wkładałam swoją ulubioną fioletową sukienkę. Była godzina 20. Mogłam już iść, ale strach również był silny i trzymał mnie tutaj. Stałam jeszcze jakiś czas przed lustrem patrząc bezmyślnie. Nie wiedziałam co robić. Ostatecznie ostrożnie wyszłam oknem i pobiegłam do lasu nad rzekę. Cato już tam czekał.
Cato: Hej...
Ja: Cześć...
Nadeszła głucha cisza.
Cato: Jak tam u ciebie?
Ja: Ddobrze...
W tym momencie przypomniała mi się mama.
Cato: Powiedz szczerze co się stało.
Opowiedziałam mu o tej całej sytuacji, a on powiedział, że moja mama się po prostu martwiła i na pewno nie chciała mnie zabić...nawet jak tak wyglądała. Rozmowa rozwijała się i czułam się jak.. jak...by znowu były igrzyska... tylko nikt cię nie chce zabić...Cato zaczął mówić o Tournee Zwycięzców. Niechętnie kontynuowałam temat.
Cato: Boję się reakcji ludzi na to wszystko...
Ja: Staraj się myśleć pozytywnie. Ja się cieszę, bo zobaczę wszystkie dystrykty.
Lekko skłamałam, ale nie mogłam mu dać lepszej rady. Każdy patrzy na to "Tournee" inaczej. Musiałam iść do domu, bo było po dziesiątej. Pocałowaliśmy się i poszliśmy w dwie różne strony. Kiedy doszłam do domu rodzice spali, ale z ich pokoju było słychać płacz i telewizor. Weszłam i moi rodzice...nie żyli. Z dziwnego powodu po prostu nie mogłam się ruszyć. Krew podpłynęła mi do butów. Była karteczka z napisem :
"Coś za coś. Wiesz, że kiedyś jeżeli ktoś komuś wybił ząb to ten ktoś też musiał mieć wybity ząb, a jeśli był to król to nawet kilka. Jesteś świadoma ile ludzi zabiłaś z Cato? On też już kogoś nie ma... a może straci bliską osobę niedługo... taką blondynkę ?
Z poważaniem twój Prezydent Snow"